Trzy kroki od siebie (recenzja filmu)
Tragiczna historia o miłości
Po „Gwiazd Naszych Wina” i „Zanim się pojawiłeś” do kin trafiła następna produkcja o podobnej tematyce, „Trzy Kroki od Siebie”. Film opowiada historię dwóch nastolatków chorych na mukowiscydozę. Stella (Haley Lu Richardson) i Will (Cole Sprouse) zakochują się w sobie, jednak przez ich chorobę zmuszeni są trzymać dystans półtora metra, czyli około „trzech kroków”.
Film jest również debiutem reżyserskim aktora Justina Balodoni’ego i trzeba przyznać, że jak na pierwszy raz – radzi on sobie naprawdę dobrze. Fabuła oparta jest na książce „Five Feet Apart” – Rachael Lippincott, Mikki Daughtry i Tobiasa Iaconis, więc oczekiwania czytelników i tak były już wygórowane.
Pomimo tego, że wątek miłosny umierających nastolatków był już poruszany w wielu filmach to „Trzy kroki od siebie” przedstawia go w zupełnie nowy sposób. Dwójka naszych bohaterów nie może się nawet dotknąć. Przez cały film największy kontakt fizyczny jakiego doznają zakochani, to trzymanie się za ręce z założonymi rękawiczkami. W tym tkwi największa tragedia.
Poruszana jest również tematyka carpe diem i „leczenia się aby żyć”. Zbuntowany Will przestaje walczyć o swoją przyszłość i nie bierze leków, a Stella na obsesje na punkcie kontroli i przestaje cieszyć się każdym dniem. Podczas filmu, bohaterowie, znajdując złoty środek, uczą się od siebie i uszczęśliwiają siebie nawzajem.
Gra aktorska jest na dosyć wysokim poziomie, w głównej męskiej roli – Cole Sprouse radzi sobie dobrze. Jedna z ostatnich scen w jego wykonaniu, złamała serce niemal każdemu na sali kinowej.
Jednakże uważam, iż warto wyróżnić Haley Lu Richardson. Świetnie odnalazła się w roli protagonistki. Była urocza, ciężko było jej nie lubić, a emocjonalne sceny z jej udziałem, za każdym razem rozkładały mnie na łopatki.
Świetnie spisał się również Moises Arias, w roli Poe – przyjaciela Stelli. Pomimo tego, że był drugoplanową postacią to łatwo było się do niego przywiązać. Jego humor rozładowywał momentami ciężką atmosferę filmu, co było miłym dodatkiem.
Podsumowując, „Trzy kroki od siebie” to naprawdę poruszająca historia. Sprawia, że wychodzi się z kina z innym spojrzeniem na życie, które się posiada i na codziennie, czasami błache problemy. Film jest bardzo dobry i doskonale pełni swoją rolę grania na emocjach. Ze mną pozostanie na pewno na długo.